Wszystko we mnie kwitnie

Wszystko się rozdziera i chcę się poddać 

Naiwnie życiu i całej 

Nowonarodzonej czułości 

Skroplonej jak poranna rosa

W kąciku oka i lekkim drgnieniu warg

 

Chcę upaść na miekką trawę 

Odwrócić twarzu ku slońcu 

Oślepnąć by widzieć 

Znaleźć kruchą skorupkę ślimaka 

Wniknąć w nią wślizgnąć się cicho w pustkę 

Zbudować w niej iluzję wiecznego domu 

Karmić w niej miłość i marzenia

Jak drozd przynoszący łup do gniazda

Wprost w usta piskląt raz za razem

 

Chcę rozchylać chciwie nozdrza i węszyć 

W poszukiwani najbanalniejszego sensu

Że właśnie teraz dzieje się wszystko 

Choć nie zdarzyło się nic naprawdę 

Pamiętać wszystko co we mnie cierpi 

Złamaną kość ukruszony ząb 

Rozszarpane na zawsze serce

A mimo to śmiać się ciągle jak krzykiem mew

Jakbym cała ja składała się 

Z naparstnicy krwawnika

Własnoręcznego zbioru leczących ziół 

 

Czuć spokój nazwany szczęściem 

Wiedząc że życie opisuje ta właśnie chwila

Która nigdy się nie kończy 

Czuć lęk i nigdy się nie bać 

Bo przecież nie ma takiego letniego

Sztormu ani głębokiego śniegu czerwca

Który zabije wszystkie ptaki

Zawsze coś w nas przeżyje 

 

 

Dzisiaj moje oczy nabiorą zieleni 

Chociaż nawet ja nie znam ich koloru

Odporne na ołowiany zwyczaj nieba

Nakarmione nieustannym deszczem

Napełnione żyzne nijakie tęczowki 

Dzisiaj zakwitną życiem w tym ciepłe

Które płynie od człowieka do człowieka

Za nimi jest wiara na wszystko

Spójrz 

Nawet w najgłębszej zimie

W źrenicy wyrasta mi przebiśnieg