Poznałam człowieka, który ma na imię Kruk. Urodził się tego samego dnia, w którym zmarł jeden z moich najlepszych przyjaciół, choć kilkadziesiąt lat przed tym, zanim mój przyjaciel w ogóle się narodził. 

Na mojego przyjaciela wołaliśmy Królik, choć ja często zwałam go krukiem. 

Krukiem, Szamanem, Indianerem.

Zawsze uważaliśmy, że to jego zwierzę- przewodnik. A potem zmarł. Wysiadło mu serce pewnego listopadowego dnia. 

Więc parę dni temu poznałam człowieka, którego prawdziwe imię to Kruk. Nic niezwykłego u Islandczyków. Znałam też kobietę, która miała na imię Rzepa. I mężczyznę którego wołają Cebulą Thora.

Gdy Kruk mi się przedstawił, zamachał rękami niczym skrzydłami i wydał z siebie kruczy odgłos. 

Mam na imię Kruk. Jak ten czarny ptak- dodał, żebym zrozumiała, nie będąc pewnym, czy wiem, co to znaczy po islandzku. 

Wiem co znaczy Twoje imię. - uśmiechnęłam się szeroko, patrząc mu w oczy. Kruk to jedno z pierwszych słów, jakich nauczyłam się w języku wyspy.  

 

Kruk jest moim pacjentem. Jest bardzo chory. Ma rozległy nowotwór tuż pod krtanią. Zajęte węzły chłonne. Jest niezwykle wysoki i chudy. Skóra i kości, bo nie może jeść. Ma rurkę wpuszczoną do dwunastnicy, żeby móc się odżywiać.Mimo to nadal wierzymy, że można go całkiem wyleczyć. Czekają go dwa długie miesiące u nas. Kruk przypomina mi mojego zmarłego przyjaciela. Ma podobny blask w oczach i długie włosy, które kiedyś były czarne. Teraz są siwe z paroma czarnymi pasmami. 

Kiedy kladzie się na stole do zabiegu, mamrocze pod nosem tylko sobie znane modlitwy. Stale chodzi z talią zniszczonych kart. Jest bardzo ruchliwy, a potem zastyga w milczeniu.

Mówią o nim w tym mieście, że jest wariatem. Jest narkomanem. Ja od razu nazwałam go w swojej głowie szamanem. W jego kolorowych ubraniach, nie pasujących do rzeczywistości, w jego tanecznych ruchach mimo osłabionego ciała, w jego dziwnym spojrzeniu dostrzegłam szamana z plemienia dawnych Wikingów. Tych, którzy swoje dzieci nazywali krukami. Hugin i Munin. Dawne imiona ptaków, teraz zapomniane w micie. Pamięć i myśl .

 

Kruk nosi piękne kapelusze jak mój przyjaciel. Kruka dostrzeżesz na ulicy, bo jest kolorowym ptakiem. Ten kolor przykrywa całą kruczą czerń w środku. 

Dzisiaj odkryłam, że Kruk jest moim sąsiadem. Mieszka o ulicę dalej od oceanu niż ja. Prawie za tyłami mojego domu. Dzieli nas parę podwórek. 

Poznałam też jego historię, choć nie od niego. Koleżanka z pracy opowiedziała mi część jego opowieści. Islandia to mała wyspa. Często wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Małe plemię. 

Jego matka chciała go kiedyś zabić przez swoją chorobę. Jego ojciec był słynnym w mieście alkoholikiem. W tle majaczyły domy dziecka, za których murami wiele się działo. 

Kruk, gdy dorósł, opierzył się, był znanym poetą i redaktorem gazety. Częstym gościem szpitali psychiatrycznych, tak jakby po matce odziedziczył głosy, które go prześladują. 

Mówią, że szaleństwo jest we krwi. Ale nie tylko ono.

Mój zmarły przyjaciel, którego nazywałam czasem krukiem, mówił, że najważniejsze w życiu są opowieści. Wszyscy jesteśmy tylko historią. Ważną, gdy nadal się nas opowiada. 

Chciałabym żeby Kruk wyzdrowiał, tak samo jak bardzo nie chciałam, by mój kruk zmarł. Chciałabym móc usiąść i posłuchać jego opowieści. Jestem bowiem częściej by słuchać, niż mówić. Przyjmuję to, co ktoś chce wylać. Czasem to przeraża. I mnie i opowiadającego. Czasem to łamie mi serce. Ale czasem sądzę, że po to jestem na tym świecie. Łamię trochę swojego serca, żeby czyjeś mogło się choć troszkę na moment zrosnąć. 

Czasem myślę, że mam dwa serca. Jedno dla swojego życia i drugie, dla cudzych. 

 

Chciałabym dać Krukowi trochę ciepła. Próbuję na tyle, na ile mogę, gdy kładzie się na stole do zabiegów. Delikatnie próbuję przekazać tyle ciepła kruchemu ciału, na ile pozwala nieznaczny dotyk przy układaniu do zabiegu. Mam nadzieję, że widzi w moich oczach, że na swój sposób, bez bogów, modlę się za niego. Zawsze patrzy w nie głęboko. Jakby za źrenice, obejmując wzrokiem całą tęczówkę i przebijając się na wylot, do samego mózgu.  

Zbieram fragmenty opowieści i bawię się kolejnymi symbolami i powiązaniami. Układam w głowie wiersz, melodię o kolejnej istocie. 

Widzę w głowie baśń o tym, jak Słowiańska Wiedżma spotkała przypadkiem, na moment Oszalałego Szamana, który nosi imię po Huginie i Muninie, ptakach Odyna. Porusza mnie. 

Kruk powoduje, że wylewa się ze mnie to, co w sobie noszę, czego nie umiem powstrzymać. Czułość do świata i drugiego człowieka. Czasem mam głupią nadzieję, że i ona leczy. Choć nie raka. Ona może jedynie wibrować w przestrzeni i trafić drganiem do serca. Czułość to najdziwniejsza muzyka świata. Słyszysz? Bo ja tak. 

 

Dzisiaj gdy poprosiłam Kruka, by poszedł się rozebrać do zabiegu, kazał mi wyciągnać jedną kartę ze swojej sfatygowanej talii. Uśmiechął się, gdy zobaczył, co wyciągnęłam, ale nic nie powiedział. 

Czy kiedyś dowiem się, co zobaczył? 

 

Słucham. 

Wierzę, że usłyszę.