Dzisiaj moja bezpośrednia zwierzchniczka, szefowa oddziału radioterapii zaprosiła mnie na rozmowę. Zaskoczyła mnie. Umowę ze szpitalem miałam bowiem podpisaną do końca grudnia.
Zaskoczyła mnie, bo myślałam, że dowiem się czegokolwiek o potenjcalnym zwolenieniu albo przedłużeniu umowy najwcześniej tuż przed świętami. Ale miała dobre wieści wcześniej niż ktokolwiek z nas zakładał.
Zostaję w pracy. Dostałam umowę bezterminową.
Będę już na stałe pracować na radioterapii. Na pododdziale oddziału chorych na raka. Zostaję radioterapeutką tak długo, jak będę chciała. Może i nawet do emerytury, a co!
Jestem szczęśliwa, ale tak samo jestem w szoku. Trochę to do mnie nie dociera.
Nie pracowałam w zawodzie przez lata zanim przyleciałam na Islandię. Zajmowałam się wszystkim innym co w szpitalu można, poza elektroradiologią. Poza radioterapią.
Praktycznie nie mówię po islandzku, kulawo próbuję sie komunikować z współpracownikami i pacjentami. Ale próbuję i jakoś to idzie.
I oto jakimś cudem przez ostatnie pół roku, ba, 5 miesięcy, naprawdę się starałam i zadomowiłam się na onkologii. Mam wspaniałych współpracowników, głownie trochę starsze ode mnie Islandki, z których po bliższym poznaniu bije serdeczność i ironiczne poczucie humoru. Cieszę się, że zostaje.
Jednak jeśli rok temu ktokolwiek powiedziałby mi, że będę pracować w islandzkim szpitalu w wyuczonym przeze mnie na studiach zawodzie, nie uwierzyłabym. Wtedy, gdy siedziałam w domu na bezrobociu, układałam swoje myśli, doprowadzałam się do ładu po pracy, w której stosowano mobbing. Wtedy, gdy nie do końca wiedziałam co dalej z moim życiem zawodowym. Wtedy, gdy nieśmiało myślałam o moim drugim zawodzie, w którym miałam większe doświadczenie przecież.
To mój mąż popchnął mnie do tego, żebym wysłała CV na radioterapię, gdy znalazł ogłoszenie. Mi samej staranie się o tę pracę wydawało się absurdalne. Ale to on wypchnął mnie na rozmowę, to on był dla mnie wielkim wsparciem i chyba bardziej biegał z legalizacją moich uprawnień zawodowych niż ja sama. Bez niego by się nie udało. Zwłaszcza w pierwszym, ciężkim miesiącu, kiedy wracalam totalnie zestresowana, nie znająca jeszcze ani trochę języka, nie pamiętająca nic ze studiów. Miałam poważne załamania. Miałam momenty w których myślałam, że moja noga tam nie postanie więcej. Prawie popłakałam się w łazience. Płakałam w domu. Nie przez ludzi z którymi pracuję, bo oni naprawdę są kochani. A przez moją własną głowę. Przez to, że myślałam, że jestem za głupia, że nie wystarczam. Przez to, że myślałam, że zawadzam, zamiast pracować. Wszyscy dookoła byli dla mnie bardziej wyroazumiali, niż ja sama. I to jest wielka lekcja. Czasem trzeba być dla siebie kimś bardziej wyrozumiałym.
W ciągu 5 miesięcy udowodniłam sobie, że potrafię. Że mogę. W ciagu paru miesięcy poczułam się tam dobrze. Znalazłam znów swoje kolejne miejsce. W końcu jestem stworzona do pracy w szpitalu. Z tymi którzy chorują, cierpią, umierają. Nie jestem jeszcze duszą towarzystwa, bo nadal, nie śmigam po islandzku. Ale jestem akceptowana i chyba, zaryzykuję, lubiana. Wszyscy mówili mi, że chą, żebym została. Byli zawsze dla mnie ciepli. Widzieli we mnie więcej, niż ja sama w sobie widzę.
Zadomowiłam się. Rozluźniłam.
Znalazłam trochę pracę jak drugi dom, miejsce, w którym chcę zostać. I cieszę się, cieszę tak bardzo, że jeszcze nie do końca to do mnie dociera.
I wcale nie jest szalone to, że całe życie boję się zachorować na raka, a pracuję na onkologii. Zawsze uważałam, że warto konfrontować się ze swoimi lękami. Oswajać je. Tak jak oswaja się życie, ucząc się wiary w siebie.
I właśnie oto okazało się, że potrafię. I chcę powiedzieć, że jeśli ktokolwiek z was czytających nie ma jeszcze swojego miejsca- ono się znajdzie. I warto uwierzyć w siebie. W to, że nawet po najmroczniejszym okresie przyjdzie ten dobry.
Będzie dobrze. Gdziekolwiek teraz nie jesteś.
gratuluję 🖤
Dziękuję 😊
gratsy. iiii pracujesz z chorymi ludźmi, a nie z chorobą. pamiętaj o tym :p
Dzięki. I wiem to, pamiętam przez tyle lat, dlatego nadaje się do tej pracy 😉
Gratuluję 😊 Dziękuję za ten wpis, do zapamiętania.
Congratulations, and yay for the supportive people in your life!
And thank you for the work you're doing. I and a whole bunch of my family members lost the genetic lottery with hereditary cancers, so we have spent a lot of time in oncology clinics in one capacity or another lol. It makes a world of difference as a patient to meet empathetic medical professionals. So, thank you!
Wielkie gratulacje i dzięki za napisanie tego i podzielenie się tutaj.
@ensomme, @smoke11 - dziękuję i nie ma za co 😊
@marbear Thank you! And I am so happy and appreciate that I have such people, because there are more of them around me.
I am sorry to hear it. But I hope that there won't be so many of these stories, and if it does, it will have a happy ending. And on behalf of the rather empathetic medical staff, thank you for your appreciation. And personally, I will continue to try as much as possible to be human for other people at work. Because it is the most important thing.