Włóż we mnie palec i sam się przekonasz 

Są momenty gdy nie ma we mnie życia 

Choć moja skóra gorąca jak Mojżeszowy krzew

Chcący zawsze przekazać ci całą wiarę 

W takim dniu jestem jak puste akwarium 

Zdechły smutno wszystkie złote rybki 

Co spełniłyby każde twoje życzenie 

Jest tylko muł i szlam i kilka kamyczków 

 

Włóż we mnie palec a nawet całą dłoń 

Jeśli tylko chcesz się ubrudzić tą smołą

Posłusznie rozłożę uda i nic

Nie będzie się we mnie bronić 

Już dawno temu opuściłam ci zwodzony most zawodów 

Pomiędzy jednym a drugim murem 

Wpusciłam cię do kościołów byś łagodnie je plądrował

Tak jak barbarzyńcy potrafią najczulej 

 

Wejdź w moje ciało i głowę

Wniknij w anizokorię trupią źrenic

Przejdź inhalacją w płucach bez oddechu

Aż pękanie pęchrzyk jak wiwat w szampanie

W dół brzucha pełznij robaczekiem kosmków

Wydrąż mnie palcami od środka przez macicę

Aż urodzę kolejne słowa obrazy i prawdę 

Jak kucająca matka na szpitalnym stole

Rozebrana i bezwstydna krzycząca imionami 

Wszystkich sobie znanych kurew i bogów 

 

Przyprowadzam na świat słowa które odlecą 

Jak ciężkie ptaki które uwiją gniazda na wzgórzach

Nic z nich więcej nie należy do mnie

Po wszystkim zostaję ja i pusta jama rozerwane ciało 

Kto zamknie moje kości starym rytuałem?

Kto obwiąże biodra bandażem by każdy organ

Ułożył się na nowo w wydrążonej skale?

Kto poda szklankę płynącej międzyludzkiej troski

Którą ukoję lodowato zdarte od krzyku gardło?