To na tej scenie w Harpie, w Reykjaviku przez ostatnie półtora godziny grała Björk wraz z islandzka orkiestra smyczkową.
Jej postać w sukni wyglądającej jak piana morska. Ruchy. I przede wszystkim jej głos. Na żywo przeżywa jeszcze bardziej.
I tak, zagrała jeden z najważniejszych dla mnie kawałków. Bo przecież jestem tylko fontanna krwi w kształcie dziewczyny.
I tak, błędem było malowanie oczu na czarno, jakby dymem, bo jęk głos sprawił, że jakieś szkło we mnie pękło gdy zaśpiewała Isobel i z kącików moich oczu pociekły łzy.
Smyczki i jej przeszywający głos. To jeden z najpiękniejszych koncertów, na jakich byłam. I mimo wcześniejszego przelotnego smutku czuję gdzieś szczęście, pod milionem innych emocji.
Było pięknie. A dzisiaj w nocy prorokują cudowną, silną, tańczącą zielona zorzę. Będziemy na nią czekać.
Czy może być bardziej islandzka noc?