Światło świata zmierzcha
A ty ciagle spoglądasz mi przez ramię
Zawsze podskakuję przy nagłych dźwiękach
Ale nie ma poruszenia w pierwszym
Instynkcie mojego lęku
Tylko tętnica chce wyrwać się spod
Miękkości żuchwy
Do dzisiaj jak wszystkie rzeźne króliczki
Czuję okropny ból gdy ktoś mnie tam dotyka
Jakbym byla ciagle tylko zwierzyną
Łowną błahym punktem zranień
Jednym z wielu na mapie
Pustego szkła twoich butelek
Kolejnym tylko numerem do
Odhaczenia na liście twoich
Nigdy nie wykrytych zaburzeń
W tym miejscu były przecież normą
Ten świat zrobiłeś mi okrutnym ale wiem
Przed tobą był już lepki
Od całego tego brudu
Wylewało się tam smołę na dachy
Kryte eternitem i papą
Latem ciekły jak wodospady biednych
Ludzi ja zbierałam tę maź
I lepiłam z niej czarne bursztyny
Przylepiały się do nich tłuste muchy
Tak jak ja ciągle w snach przyklejam się
Gdy uciekam przed tobą w górę i w górę
Jak przerażony dziki kot łapany na skórki
Dzisiaj w pierwszym słońcu zimy
Zobaczyłam jak zamarzająca mucha
Pcha mi się do domu nie krzyczała nawet
Nie miała jednego skrzydła nigdy nie uleci
A jednak chciała żyć być może kochać na wiosnę
Nadal marzyła i może chciała śnić więc
Otworzyłam jej szerzej okno
Żeby zdychała w spokoju i cieple
W tamtym domu nigdy go nie było
Gdy próbowałeś uczynić mnie
Taką właśnie muchą tato