Rozmazane widoki zza okna pociągu. Zachwyt codziennym cudem światła. 

 

Za mną przywitania i pożegnania. Przede mną ostatnie spotkanie, które też zapewne wypełni się czułością. A potem wrócę do domu. Tam, gdzie czeka mnie spełnienie największej tesknoty, która jednak narasta pod sercem. 

Minęło za szybko. Jak? Kiedy? To już niedziela? 

Czuje smutek i niedosyt, bo chciałabym więcej. Mało mi, mało. Rozmowy, dotyku, milczenia.

Czuję radość i wzruszenie, bo przecież dostałam. Zachwyt, że w moim życiu są tak piękni ludzie. Mam nadzieję że nikogo nie rozczarowałam. Mam nadzieję że dałam choć w ułamku tyle, ile otrzymałam. Mam nadzieję, że może jeszcze kiedyś dostanę i będę mogła dać. Trochę się boję, że pewne rzeczy się rozpłyną. Ale nic to. Niedawno powiedziałam, że moim głównym oczekiwaniem w stosunku do ludzi jest to, by pozwolili się kochać. Tego też nie zawsze powinno się oczekiwać. 

Staram się przeskoczyć swoją chciwość, docenić to, to było. Co jest. Co może będzie. 

 

Z tego wszystkiego zostanie rozmazany obraz wspomnienia, jak widok zza okna pociągu. W mojej pamięci będzie to sztuka tak piękna, że łzy same napływają do oczu. Gdyby zamienić je w kryształ, miałyby różna budowę. Smutek i radość. Esencja życia.