Przyszła więc jesień. Nie boję się tego stwierdzenia. Gdy z nieba nieustannie pada deszcz, pojawiła się pierwsza zorza polarna i moja szafka na herbaty pęka w szwach, gdy siedzę owinięta kocem i czekam na kupienie ogromej dyni wiem, że jest. Wiem, że przyniesie mi wytchnienie. 

Jesień ma w sobie przemijanie, to zejście do podziemi wszystkiego co żyje, by odpocząć, by narodzić się na nowo. Cykl Życia- Śmierci- Życia. 

 

Jednak czasem śmierć jest ostateczna. 

W pracy codziennie spotykam tych, którzy próbują przekonać Śmierć stojącą u stóp łóżka, by odeszła. Że to jeszcze nie ich moment. Jak w staje rosyjskiej legendzie, czasem można bowiem się z nią targować. Codziennie spotykam tych, którzy walczą, o lata, miesiące, dni. Wszyscy chcemy żyć. Na nowo odrodzić się na wiosnę. 

Czasem jednak ta naturalna, wydawałoby się walka ustępuje wielkiemu zmęczeniu. Z różnych powodów. Czasem jesteśmy zbyt zmęczeni przez głosy we własnej głowie. Czasem przez ból. Dzisiaj zobaczyłam ogromne zmęczenie w pięknych, ciemnych oczach. 

 

Młody chłopak, 22 letni, który powinien cieszyć się życiem- lecz jego życie zmieniło się w ból. Nie wiem ile ma za sobą lat leczenia onkologicznego i powrotów na oddziały. Ogromne, ciemne oczy, smutne, zmęczone, stare w młodej twarzy. Wychudzone ciało, zmęczone kolejnymi operacjami, badaniami. Powoli, ostrożnie zdejmuje ubranie. Wzdłuż całego kręgosłupa plaster, przesiąkający krwią i limfą. Blizny, plastry które mają znieczulać. I ręce. Szczupłe, śliczne ręce poznaczone kreseczkami. Te rany zadał sobie sam. Znam takie za dobrze. Widok jego ciała nie blokuje mnie, tylko wzrusza. Budzi ten rodzaj czułości, którą chciałabym się podzielić. Ukoić choć trochę. Ale nie mam jak. Nie mam którędy. 

Dotykam tego ciała, układając na stole terapeutycznym. Czuję, jak sztywnieje, kiedy porawiam jego ułożenie. Dotykam go najdelikatniej jak umiem. Nie patrzy nam w oczy, patrzy w sufit. Nic nie mówi. Próbuję dotykać go nie mechanicznie, a z czułością. Zawsze próbuję to robić. Nie wiem, czy ludzie to czują. Ale w pewnym momencie zawsze czuję, jak napięcie się rozluźnia.

 

Czasem chciałabym jednym dotykiem móc przekazać całe ciepło, całą swoją czułość. Chciałabym utulić cały świat, cały ten ból i zmęczenie. Nic nie mówiąc. Powiedzieć dłońmi więcej, niż można jakimikolwiek słowami. Chciałabym znać taką magię. 

Szkoda, że magia nie istnieje, a dobre chęci są tylko dobrymi chęciami. 

 

Mam nadzieję, że ten chłopiec znajdzie ukojenie tej jesieni. I odrodzi się na wiosnę. I chociaż on pewnie nie zapamięta kolejnej osoby z personelu oddziału chorych na raka, ja zapamiętam jego oczy. 

Bo spoglądałam w wiele, a wciąż pamiętam wszystkie. W każdy włożyłam okruch nie lodu, a swojego serca.