Odebrałam dzisiaj paczkę na poczcie. Zabawny pan, który pomagał mi ostatnim razem w rozwikłaniu nadania przesłyki poznał mnie. To było miłe. 

 

Paczkę trzymałam przy sercu, czując, jakbym trzymała prawdzwy skarb. Idąc w lekkim deszczu cieszyłam się jak dziecko i nie mogłam doczekać się, kiedy rozerwę folię, papier i będę mogła zajrzeć do wnętrza. Moje serce trzepotało jak mały, radosny ptaszek. Mieniący się metalicznie szpak. 

 

Nie malowałam przez wiele lat. Nie rysowałam. Zaczynam na nowo. I dziwię się, że to może się podobać, mimo że najczęściej jest nieporadne, gubię proporcję, gubię perspektywę. Ale i tak daje mi to radość. I to moje skromne rysowanie czasem może dać radość i innym. Choć uśmiech. To jest najważniejsze. Frajda. Dziecięca frajda. 

Świat jest kolorowy, a słońce zawsze świeci żółto w górnym rogu kartki.

 

Niosąc paczkę byłam cała dzieckiem. 

 

Doszłam do domu, rozebrałam się do bielizny i skarpetek, zdejmując mokre ubranie. Usiadłam na łóżku i zabrałam się do rozrywania papieru. Folia poleciała na bok. Otworzyłam pudełko. 

Tyle kolorów! Tyle piękna!

Odcień sakury.

Odcień łososiowego rózu. 

Odcień majowej zieleni trawy. 

Metaliczne złoto. 

Dymna szarość.

Brąz futra. 

Ochra. 

Mogę malować świat. Tymi kolorami mogę opowiadać swoją opowieść na papierze inaczej niż słowem. 

 

Moje serce biło skrzydłami z radości, zaskoczenia, przerażenia. Wybuch emocji, jaskrawe fajerwerki w umyśle. Malowane pigmentem metalicznym. Ciepło rozlane aż po koniuszek najmniejszego palca. 

Niespodziewany, mimo wszystko prezent. Bezinteresowny. 

Uczę się nie zadawać pytania, czy zasłużyłam. Uczę się, że może nie powinno mi być głupio. I po prostu dziękuję. Całą sobą. 

 

To trochę tak, jakby ktoś we mnie wierzył bardziej niż ja sama. 

 

Jutro kredki dotkną papieru i ja doskonale już wiem, co chcę narysować. 

 

Tutaj się poznaliśmy więc i tutaj podzielę się tą radością.