Nie wiadomo skąd, przyszła do mnie dawna płyta, słuchana razem. Co zrodziło się w piwnicy. Co zrodzi się na poddaszu, pamiętasz? Ostatecznie nie powstało nic. Nie wystarczyło nam czasu. Ten jak zwykle był podstępny- obiecywał nam więcej, niż zamierzał dać. Dlatego czasem boję się, że nie zdążę, próbując akceptować tyle, ile mogę.
Jesienią nadal staram się być wdzięczna za choć tyle lat. Wszystkie rozmowy, herbaty, papierosy pod tracącymi liście kasztanowcami, gdy jeszcze paliłeś. Piwo pite nad Rusałką i każda płyta słuchana razem. Gdzie są twoje płyty? Gdzie są twoje skrzypce? Gdzie książki, które u ciebie zapodziałam?
Zgubiłam tamten dom we mgle kolejnych październików. Sama zabroniłam sobie przestąpienia jego progu, gdy ciebie już zabrakło. Za bardzo by mnie bolało. Za mocno cierpieliby oni, bo przecież byłam twoją przyjaciółką, nie ich.Mimo że oni byli dla mnie rodziną. Wszystko rozmyło się w kolejnych deszczach.
Nadal tęsknię. Ale odzyskuję coraz więcej. Muzykę, o której myślałam, że już nigdy nie wróci. Czasem trzeba znaleźć dobry powód, mawiałeś. Świat sam go daje, gdy jest się gotowym. Znalazłam, jak promienie światła pomiędzy chmurami. God strings.
Ale jestem zmęczona trochę tej jesieni ( jak każdej?) i nie bardzo wiem, gdzie mam z tym pójść. Bo co mam powiedzieć? Wtedy zawsze piszę do ciebie albo do niego. Nie dacie mi odpowiedzi. A ja jej nie szukam. Chcę czasem, żeby po prostu położono się ze mną na podłodze, puszczono muzykę i słuchano. Albo by dookoła była cisza, milczenie, które powie mi o wiele więcej. To czasem jedyne zrozumienie, jakiego szukam. Jedyna pociecha.
To piękna jesień i wiele mi daje, nie zrozum mnie źle. Tyle się śmieję! Kocham swoją pracę, ludzi ktorych mogłam spotkac na swojej drodze i jestem za to tak wdzięczna. Ale jest też intenswyna, po prostu, jak zmiana koloru klonów. Kolejne śmierci, które mniej lub bardziej mnie dotyczą. Kruk. Jej ojciec, jej pasierbica, jego mama, wszystko naraz w pracy. Kolejne łzy przez słuchawkę telefonu. Rozwody. Kolejne, kolejne łzy, jego, jej, które ściekają mniej lub bardziej we mnie. Rzeczy, które mam dla kogoś zrobić, a nie wystarcza mi czasu- albo zwyczjanie nie wiem, jak się za nie zabrać.
To piękna jesień, ale ma w sobie sporo intensywności, jak koloru dojrzałej jarzębiny. Chcesz patrzeć, zachwycasz się. Aż przy zbyt jaskrawym świetle bolą oczy. Czasem chce się je zamknąć i nie patrzeć nawet na to, co czai się pod powiekami.
Nie spałam tej nocy. Wiatr wył za bardzo. Zazwyczaj mnie uspokaja, przecież, sztormy są tak zgodne z moim tętnem. Ale tym razem podmuch za podmuchem nie pozwalał zasnąć, wyrywając ze mnie nieistniejące problemy i pomysły. W pewnym momencie myślałam, że może nie mogę zasnąć tej nocy, by nie wyśnić za dużo. Tak jakby miało się coś spełnić, moje mroczne przepowiednie o samej sobie. W końcu usnęłam. Nie śniłam o niczym ( a jeśli jednak?).
To był ciężki dzień, pełen kofeiny, szybszego bicia serca, zgiełku i mimo wszystko śmiechu. Piękny spacer w zimnie, kocia sierść czekająca przed domem. Drobne okruchy dobra. Ciepło rozmów. Szum i zapach deszczu, a nie wiatru.
A jednak znowu, tuż przed snem, jestem duchem na poddaszu i słucham tego, co zrodziło się w piwnicy. I trochę boję się powrotu, właśnie wtedy. Zostało mi 21 dni. Wiem, że to wszystko będzie wypełnione radością i miłością. Ale... koniec października, początek listopada. Ciągle marzę, że wypijję twoje zdrowie nad Rusałką, powiem ci tamten wiersz i nie zapłaczę. Choć może, dzień, w którym zabrakłoby mi na to łez, byłby moim ostatnim. Bo przecież będę cię kochać do mojej śmierci, tak jak ty mnie kochałeś do swojej.