Nad ranem mdłości i zawroty głowy. Czuję jak się zatrzymują i biegną nagle oba serca, zamknięte w klatce żeber. Niedotlenienie. Klasyka nadmiaru hormonów, trzepotanie przedsionków. Szybkie zerwanie się z łóżka, wymioty.
On też rzygał 7 lat temu podczas pięknej jesieni i potem umarł na serce pewnego listopadowego poranka. Wczoraj tak pięknie świeciło słońce.
Kruk zaginął, a też rzygał. Boję się że nie żyje.
Dlaczego się tak o niego martwisz? Bo nikt inny tego nie robi.
Absurdalne myśli, zaspane, niedotlenione. Ale to już przecież 5. Trzeba wstawać do pracy. Ogarnąć się, dojść do siebie. Niedługo będzie dobrze. Przecież nieraz tak było. Przepowiedziałam sobie, że nie umrę przez serce. Tym przecież został obdzielony On 7 lat temu, on jeden z naszego Triumviratu. Wakat sercowca jest zajęty. Mi przejdzie.
Chiałabym zostać w domu, schować się przed światem, zwinąć w kłębek i płakać. Ale trzeba nałożyć uśmiech i iść, bo może dowiem się czegoś i o tym, o którego się martwię. Chociaż czuję tak bardzo w kościach, że i ta historia nie skończy się dobrze.
Tak bardzo chciałabym się podzielić tym co mnie boli, ale nie mam którędy. Buduję sama z siebie znowu mur WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE. Bo będzie. Dojdę do siebie, lęki odejdą jak ręka odjął. Więc po co zajmować moment. Po co, skoro można też i na moment oderwać się i zapomnieć. Zdaję obowiązkowy raport i nakładam uśmiech nr 5. Najszerszy. Mogę chociaż zażartować, że piętro nade mną jest kardiologia.