Moje serce pękło na mrozie tej zimy

Jak dojrzałe jabłko granatu z nadmiaru

Dużo mnie we mnie za dużo

Ślady zębów jak pestki osadzone na kości 

To szron jeszcze czy już popiół 

Gdy zaciskam powieki?

 

Chcę udać hibernację i bezkrwistość traszki

A wysypuję się na zmarzniętej ulicy

Ja nieurodzajne czerwone ziarnko

Ja proch z odpalonego naboju papierosa

Bezgłośny krzyk ma oktawy śmiechu 

To właśnie dobiega ludzkiego ucha

 

Lekkość żartu w której dojrzę krew na śniegu 

Estetyczny ekstatyczny skowyt barwy

Jedyny unikalny obraz zawsze sprawiał

Dreszcz przerażenia i rozkoszy na

Zwierzęcym grzbiecie

 

Może do tego pierwotnie sprowadza się życie 

Albo mój beznadziejny przypadek

Do wiecznie zakłócanego sygnału ciszy

Do polizanego przez kogoś serca

Które upada na śnieg