Lubię na nich patrzec, kiedy siedzą razem w poczekalni.

On ma 83 lata, jak wynika z dokumentów. Ona jest w podobnym wieku. Zawsze oboje mają podobne swetry, tradycyjne lopapeysy z islandzkiej wełny. Jest między nimi niezwykła bliskość. 

Całe życie przeżyli razem na dalekiej północnej farmie. Teraz 2 miesiące muszą spędzić w mieście, tak gwarnym i nnym od pustego krajobrazu, do którego przywykły ich serca. On ma ponad dwa metry wzrostu i dwa sztuczne biodra. Porusza się z trudem, a ona zawsze do podtrzymuje, choć sama ma już niewiele siły. Też jest wysoka i postawna. Oboje mają piękne dłonie, pobrużdżone, naznaczone odciskami i liniami życia, które powoli się kończy. Mają tak samo pocięte liniami zmarszczek twarze, wysmagane mrozem, islandzkim wiatrem i spalone słońcem, które latem potrafi być mocniejsze niż gdziekolwiek indziej na świeicie. Mimo kruchości minionych lat, nadal drzemie w nich siła. Niczym starego dębu. Myślę, że mogli nigdy nie widzieć takich drzew. 

Zawsze, gdy on kładzie się na stole, czuję intensywny zapach owiec, którym przesiąkł przez lata. Jest piękniejszy niż wszystkie perfumy. Jesli miałabym czymś pachnieć w jego wieku, nie chciałabym, by były to sztuczne zapachy. 

Sól oceanu. Jaśmin i wszystkie zioła. Mlecze i lebiody. Pokrzywy. Zapach konia, kociej sierści, dymu z ogniska i deszczu. Tym chcę nasiąknąć. Tak jak jego ciało nabrało woni owiec, fiordu i islandzkiego mchu. 

 

Lubię na nich patrzeć, ich czułość, zapisaną pomiędzy milczeniem i trzymaniem za rękę historię, której mi nie opowiedzą. Nie wiem czy mają dzieci. Wiem, że na północy teraz już są sami ze swoimi owcami, końmi, kotami i psami. Są sami pod krzykiem rybitw i wpatrują się w fiord. Są spokojni. Nigdy się nie śpieszą. Być może już nie mają po co. Każdy pośpiech w ich życiu już się zużył. 

Są piękni. 

 

Na pewno nieraz życie złamało ich na pół, na cztery, na osiem części. Na pewno w ich życiu były przyjaźnie, które rozpadły się przez czas, odległość i niedostatek czułości. Na pewno znają smak straty, odrzucenia i nieraz ich życie legło w gruzach. Ale mają siebie. Swoją czułość, swój spokój pomimo miejsca, w którym się znajdują. 

W ich oczach odbija się fiord. 

 

To daje mi nadzieję. I pewnie nigdy im za to nie podziekuję, te minuty, kiedy mogę obserwować dyskretnie ich miniony czas, ich miłość, ich wzajemną troskę. 

Dziekuję więc milcząc i zatrzymując pod powiekami te kadry.