Listopad, niemal koniec świata, kilka minut przed zmierzchem.

Schroniłem się w kawiarni, siadłem tyłem do światła.

Wolne? Zajęte - odpowiadam, rzucam kurtkę na to drugie krzesło.

 

Och, gotów jestem już wyjść z tego miasta, ręce wytrzeć o

liście, cały ten kurz, tłuszcz miasta

wytrzeć o liście, wyjdź ze mną, zobaczysz.

 

Znudzimy się i pozabijamy po tygodniu, ale pomyśl o tych

łunach, które pozostawimy za sobą, o tych wszystkich miejscach

I kobietach, mężczyznach, pomyśl - z jaką ulgą

 

będziemy krzyczeć w hotelowym pokoju, na najwyższym piętrze,

a nasze krzyki dotrą na pewno aż na

portiernię. Wolne? Już, już za chwilę będzie wolne - odpowiadam.

Zmierzch.

 

Marcin Świetlicki