Czekam na dreszcze
Którymu drzewa strząsają liscie
Ich bezgłośne cierpienie i
Chrzęst zarazem pod moimi butami
Wyglądam ulew strug i wiatru z północy
Którego tak boją się wszyscy
Pracownicy oddzialu zamkniętego
Bo ja inaczej nie potrafię
Kocham spowity mgłą czas wilgoci
Gdy mędrcom siwieją brody
A głupcy wróżą z rozłupanego kasztanu
Który wkładają pod łóżka na zimę
Lekarstwo na to jak wykręca im kości
Reumatyzm psychosomatyzm a może złe duchy
Psy powracają bez pcheł i bez
Łopianów w ogonach
Nareszcie nie trzeba wykręcać
Im kleszczy a podwórkowe
Koty odkrywaja rozkosz
Rozpalonego kaloryfera
Bo nikt nie pamięta czym był zapiecek
Jesienne horoskopy do mojego życia
Nie wnoszą niczego nowego
Wiem więcej niż przeczuwam
Boję się mniej niz każe doświadczenie
Wzruszam ramionami i brnę
W grudy zostawione przez wykopki
Potem nocą
Jak ślepiec w czasie nowiu
Spoglądam na ostatnie w tym roku ćmy
Łuski z z ich skrzydeł opadają leniwie
Na powieki gdy w dzień udaję że śpię
Otulona zmęczeniem aż duszno
Wtedy atakuje mnie najbardziej
Tęsknota wyobrażeń
Jak wspomnienie ostatniego razu
Którego nigdy jeszcze nie było
Cała bezdenność moich upadków
Ma kształt ciemności
Jego rozszerzonych źrenic