Czasem sama w swojej głowie zachowuję się jak największy głuptas. Czuję rozczarowanie, gdy nie widzę oczekiwanej radości z głupot, które mnie cieszą. Jestem smutna i odczuwam nieuzasadniony ból, gdy hamuję się przed potokiem słów, zdarzeń, którymi chciałabym się podzielić- wiedząc, że przecież nikogo to nie obchodzi. Wybieram więc drobnostki i bardziej poważne rzeczy, probując oscylować między swoją potrzebą a cudzą pojemnością.
Głupotki, głupotki, głupotki. Bo nie mam nic do powiedzenia, mają całą historię. Zostawię ją dla...
Nie ukrywam tego przed sobą- jestem atencyjną kurwą, która po prostu próbuje wybrać słuchanie i bycie kolekcjonerką opowieści. Na przekór. Bo tak. Bo czemu nie. Bo kiedyś mi dawno za dużo uwagi i uznałam, że należy się każdemu, nie tylko mi. Niech karma się wyrówna. Żadnego altruizmu, spłata długu. O to w tym wszystkim chyba chodzi.
Znów,też, za dużo czułości we krwi, za dużo czułości,z którą nie mam co zrobić. I za dużo chciwości. Zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego tak często się hamuję. Czuję tylko, że mi przykro, gdy rozumiem, że trochę się pomyliłam przy pierwszej radości. Potrafię przełknąć goryczkę. Może nawet ją lubię, jak szpilkę wbijaną pod palec.
Czasem chciałabym znaleźć to dodatkowe miejsce, w którym mogłabym zmieścić i swoje opowieści, bajdurzę nocami zanim sen przyjdzie. Zazwyczaj okazuje się, że nie ma na nie w tym cudzym, osobnym- miejsca. Nie przez złośliwość- każde ma swoją pojemność, która jednak rodzi opór. Wiem, że ja- to za dużo. Zdaję sobie sprawę, że ja to fala tsunami, która potrafi zniszczyć delikatne klify. Tłumaczę dziecku we mnie, że nie każdy ma dwa serca, jak ja. Tłumaczę atencyjnej kurwie, że jest zbyt chciwa. I to wszystko, to wszystko jest w porządku. Nie ma powodu do smutku. Nie ma, bo przecież, choć tak chciwa, mam wystarczający dom w innych sercach. Ich też są co najmniej dwa. I właśnie tak jest dobrze. Dwa na dwa. Znowu balans. Może dlatego nie mogę dostać więcej, dlatego muszę dawać. Niektórzy nie mają nic.
Nie masz pojęcia, ile opowieści w tym jednym momencie się we mnie wlewa. I dla nich się otworzę. I tylko przeciec może na powierzchnię cały strumień, wrąca rzeka, lodowaty i gorący potok, co we mnie.
I czasem myślę sobie, jak jestem okropna, z tą moją potrzebową dawania. I jak głupio mówię, że niczego nie oczekuję. Z rozpędu, w pierwszym momencie, jednak....jedyne czego chcę, to bliskość. Chcenie to jednak oczekiwanie.
Brak oczekiwań przychodzi z czasem, po pierwszym posmaku piołunu, jak pierwszy zimowy przymrozek po pierwszej zadrze, ktora wytycza granice. To musi się zdarzyć. W mojej głowie musi zaboleć. Wtedy nie oczekuję naprawdę. Wtedy przychodzi wolność dla obu stron, w moim umyśle. I nic nawet nie mówię, wiem że przeszłam przez te drzwi i dopiero wtedy jest łatwiej, nie tylko mi. I paradoksalna wdzięczność zalewa mnie, wdzięczność za to, co już jest.
Ale mam nadzieję, że zaopiekujesz się jego sercem lepiej niż ja mogę. Lepiej, niż kiedyś innym. Wiem, że potrafisz.
Czasem jestem jak wikłacz, afrykański ptak, który chciałby zbudować za dużo gniazd na zbyt dużej liczbie drzew. Połączyć je, powiązać, budując dom. Tak się nie da. W żaden ze sposobów. Dlatego odpuszczam,próbując stawiać na osobność. Dlatego rozumiem. Znam swoje błędy, a są momenty, gdy nie umiem wyhamować. Wiem,że nie można pragnąć nadmiaru, choć nadal chcę wierzyć w utopię. Dziecko, głupotki, to musi się uspokoić. I koi się, wraz z deszczem. Wraz z biegem. Głośnym śmiechem, do którego nie mam powodu.
Czarny Wilku, miażdżysz mi serce w swojej ogromnej paszczy. Wiesz że nie pęknie. Nieraz próbowałeś. Ucieknij i wracaj, jak masz w żwyczaju. Cichaj, ogrzejemy razem stopy.
Wracam w ulewie, strumienie, całkiem ciepłe przy temperaturze bliskiej zera zmywają ze mnie wszystko. Głupotki i myśli nadmierne, przykrości które sama sobie sprawiam, choć muszę je przeżuć. Z czasem stają się smaczne. Odnaleźć smak można we wszystkim i nie, nie zawiera to w sobie toksyny.
Wracam do domu, tego gniazda, tego drzewa, gdzie podzielę się wszystkim, gdzie opowiem, gdzie nie dam, a dostanę. Mimo że czasem dostanę też kopniaka i warknięcie. Bo ja mam głupotki, a komuś bardziej zmęczyło serce. To nic więc, nie dziś. Wszystko się wyrówna w wieczności, wszystko się ugłaszcze.
Spłynie rzeką do morza, a morzem dotrze do słońca. Kolejnego świtu.
***
Zajmę się trochę sobą.