Ten jeden album, który zawsze próbuję zepchnąć na obrzeża umysłu. Zapomnieć, zagrzebać. Jest koncepcja która trafia zbyt mocno w te okropne lęki, które mimo wszystko tkwią zatrzaśnięte i w moich kościach. Ten jeden album, którego unikam, którego nie chcę, żebyś kiedykolwiek poznał. Ale zawsze mnie znajdzie, prędzej czy później.
Tak zawsze znajduje nas lęk, gdy kochamy. Ale co z tego?
Mogę uciekać, mogę nie myśleć. Ale może właśnie od czasu do czasu muszę, żeby kochać tkliwiej, mocniej? Doceniać, że nadal żyjemy?
I może to wtedy mnie znajduje. Nocą przychodzi sen w którym przeżywam sytuacje, które jeszcze się nie zdarzyły. Kóre, mam nadzieję, nigdy się nie zdarzą. Wyobrażone, jedna ze ścieżek wyboru w plątaninie chaosu świata.
Miłość nie jest transakcją. Ale mimo wszystko ma cenę. Płacimy bólem utraty, prędzej czy później. Czy jeśli o tym nie wiesz, czy jeśli wierzysz tylko w bajki "długo i szczęśliwie"- kochasz naprawdę, czy kochasz tylko miraż miłości, odbicie w częściowo przykrytym lustrze?
Pierwotny rak kości. Czy to mogło złożyć się dosadniej? Los chichocze. Pamiętam, gdy puściłam tę płytę wieczorem, tego dnia, gdy będąc jeszcze moim pacjentem, zaprosiłeś mnie na kawę. Już wtedy wiedziałam, że cię pokocham. Miłość bowiem jest decyzją, a poznając niektórych ludzi wiemy, że staniemy przed tym wyborem. To po prostu oczywiste- gdy zjawia się taki człowiek, staje na drodze naszego życia, wiemy, że ma w sobie piękno, które zrodzi miłość. Mimo to może mamy wybór. Czy się oszukuję? Możemy pokochać z całą tego konsekwencją. Możemy uciec z całą tego konsekwencją.
Mogłam uciec, powiedzieć "nie". Nikt nie miałby niczego za złe. Ale nie miałabym ciebie w życiu, a przecież ciagle, ciągle cię mam. I cię kocham.
Jest o wiele więcej rodzajów miłości, niż ta o której piszą najczęściej wiersze i powieści, jest w świecie o wiele więcej miłości niż ta ponoć jedyna, romantyczna. Ta też jest mi dana, miłość ktora kształtuje moje życie od 16 lat. Ale są też inne jej rodzaje. Inna miłość, jedna nie przeszkadza drugiej. I inna nie jest mniej ważna, choć ludzie przywykli myśleć o tej jednej jedynej jak z bajek. Inne rodzaje miłości, które nie są wcale mniejsze. Przyjaźń. To uczucie, gdy ktoś prawie wchodzi ci przez skórę, jest jak brat, siostra. Po prostu inne miłości, co też połykają nas w całości. Czynią nasze życie- życiem. Śmieszne, że tak często ich unikamy, pomniejszamy. Jakby można było przyrównać miłość do miłości. Jakby można było przyrównać utraty, gdy te zabiera nam życie. Bo gdy przyjdzie nam się rozstać, serce mi eksploduje tak samo. Wielkim fajerwerkiem na nocnym niebie, a potem cisza. A potem ciemność.
Zazwyczaj decyduję się kochać. Głupia jestem chyba. Kochać, z całą tego konsekwnecją. Nie umiem inaczej. Mam kochliwe serce dziecka. Może przez to słabe? Może przez to nie do rozerwania właśnie? Blizny zrastają się tylko na żywej tkance. Serce jest żywe, gdy kocha. Inaczej to kamień pod żebrami.
A może tylko wymyślam, że to wybór? Może właśnie wyboru nie miałam. Nie mogłam cię nie pokochać, po tym jak znaleźliśmy się na szpitalnym korytarzu, po tych wcześniejszych przelotnych rozmowach i poczuciu, że chce się więcej. Nie było innej decyzji po tym, jak przejrzałam się w twoich mimo wszystko roześmianych oczach. Może utonęłam w oceanie, który nosisz w sobie. Może to ty zdecydowałeś za mnie, nagle okazując nieśmiałość. Ale wtedy, gdy zaprosiłeś mnie na kawę, wiedzieliśmy w niedpowiedzeniu spojrzeń własnie, w słowach zatrzymanych, że własnie teraz to ja mam wybór w dosłowności. Mogę powiedzieć tak. Mogę wyszeptać przepraszająco, że jednak nie.
Może zdecydowała jakaś siła, jakiej nie rozumiem. Czasem lepiej nie szukać odpowiedzi. Ale wtedy, słuchając wieczorem, tamtego dnia, tej płyty zastanawiałam się, czy jeśli ponownie to mnie dotknie, czy znowu to przeżyję. Czy nie zabije mnie to, że rak zeżarł kogoś, kogo zdecydowałam się pokochać. Tak jak przed laty.
Jesteś mądrym człowiekiem. Wiedziałeś, że musisz mi pozwolić na tę właśnie decyzję. Ale może to pierdolenie, może nie miałam już odwrotu. To nie ma już teraz jakiegokolwiek znaczenia.
Ale słuchałam wtedy tej płyty, wyobrażając sobie, że znamy się już trochę czasu, a ty masz przerzuty wszędzie, umierasz. Ja zostaję. Jak zawsze, ja zostaję. Zostać jest trudniejsze niż umrzeć, wiesz?
Ale wtedy już wiedziałam, że jesli to się stanie- przeżyję. Nie jest tak, że nie zapłacę ceny, jeśli...Ale wolę płacić, latami, może już zawsze mając wyrwę, kolejną czarną dziurę pośrodku żeber, niż cię nie poznać. Nie śmiać się z tobą. Nie rozmawiać.
Niż cię nie kochać.
Znowu wczoraj ta płyta mnie znalazła. Unikałam jej cały dzień, więc musiało mi się przyśnić. Sny miewam przecież strasznie żarłoczne.
Czasem śmiejemy się, że póki nie zapadnie wyrok, że póki przez tyle lat twoje kości nie okażą się czyste, jesteś jak tykająca bomba. Ta bomba wybuchła w moich sennych majakach. Rozlała się cała krew, świat się zatrząsł. A potem się obudziłam.
Na co dzień zapominam o tym. Pozwalam miłości wybrać, pić razem niezliczone już kawy i obrzydliwe herbaty. Pozwalam wygrać tojej woli życia. Mojej woli kochania ciebie. Nie myśleć o tym.
A czasem przez krótki moment musimy się bać, oboje. Gdy czekasz na wyniki badań. Gdy boli cię głowa i ty i twój chłopak każecie mi powtarzać, że czasem głowa boli każdego, od czasu do czasu to normalne. To nie rak. Musimy opłakać scenariusze, które, wierzę, jednak się nie sprawdzą. To wymaga czegoś od nas. I w porządku. Nie ma łatwych miłości. Nie znam łatwych miłości. Każda ma swojego raka.
Budzę się płacząc. Muszę to wylać, spłukać tak z siebie sen. Dzień zabierze kawałek po kawałku strach. Dzień pozwoli mi na nowo ubrać się w dobre i ciepłe.
Na razie żyjemy w wersji z happt endem, prawda? I gdy wieczorem przyjdziesz, ty i ten którego też kochasz, gdy usiądziemy we czwórkę, przekomarzając się i przerzucając słowami o codziennym życiu, po prostu bardzo mocno cię przytulę w przelocie, cmoknę może w policzek a ty się zdziwisz "za co tym razem?".
Za nic. Za wszystko.
Jesteś- coś najpiękniejszego.