Tej nocy, gdy znów zaczęło padać i zasypywać świat śniegiem, śnicie mi się obaj.
To zdarza się rzadko. Zazwyczaj w śnie rozmawiam z jednym bądź drugim, skupiam się na bliskości ciała i czułosci, którego nie ma już w świecie żywych. Tym razem miałam obok was obu, całkiem jak w minionym życiu, kiedy spotykaliśmy się w trójkę, gdy jeszcze żyliscie. W tym śnie było całkiem jak w czasach, gdy nocami siadaliśmy na dachach, rozmawialiśmy i milczeliśmy godzinami. Paliliśmy niezliczone szlugi i śmialiśmy się z bólu, które przypalały w naszych duszach. Żeby tak już nie krwawiły.
Z trójki zostałam sama. Tylko ja żyję dalej, śmiejąc się z innymi ludźmi, nieustennie próbując rzucić. A jednak czasem nadal muszę...
Staję się coraz starsza, starsza niż wam kiedykolwiek będzie dane. Oddalam się od tamtego życia. A jednak nadal jesteście we mnie, głęboko, do śladów na kościach.
Nie pamiętam dokładnie rozmów tej nocy, z tego snu. Po przebudzeniu zostaję z gorzkim poczuciem tęsknoty w ustach. Mam ochotę zabić ją smakiem papierosa. Mam ochotę znów chwycić czaszkę w dłoń, spojrzeć w puste oczodoły na płótnie Vincenta i tak zostać przez chwilę. Przypomnieć sobie, że nie ma powrotu do tego, co umarło. Przypomnieć sobie, że ja nadal wybieram życie, gdy już wszystko się dopali. Gdy w ciemności papieros zgaśnie.
Mogłabym poprosić tego chudego chłopaka ze smutnymi oczami, żeby przyszedł, wypił kawę i zapalił ze mną. Mogłabym go poprosić, żeby tak, właśnie dzisiaj przyszedł, gdy jestem sama w domu, zostawiłby mi papierosa i poszedł. Nie powiedział by nikomu,zamknąłby nasz sekret za zamkniętymi drzwiami. On rozumie, pokazują to ślady na jego rękach. Walczę z chęcią umierania przez kilka tylko minut, wyłączenia systemu, zejścia do Hadesu.
Persefona wraca na wiosnę i sadzi nowe kwiaty, obdarza gliniastą ziemię życiem.
Zostawiam to jednak na czas, gdy będę bardziej żywa, niż teraz, uwięziona w swojej dosłownej klatce chwilowego kalectwa, w tym piekle bezruchu. Zostawiam to na czas brzęczenia owadów, których poszum sprowadzi mnie z powrotem na powierzchnię. Teraz jestem zbyt spętana, mówię rozsądkiem do siebie jak do dziecka. Okowy Tartaru w snach o tych, po których na zawsze została mi dziura pod sercem. Krater wyrwanego ciała, krwawiący kawał mięsa rzucony na ziemię, by powoli zgnił.
Zgnilizna jest niezbędna w cyklu życia- śmierci- życia.
A ja nadal umiem czekać na małe śmierci.
Tyle lat, tak daleko,a nadal chodzi o was. Wśród wszystkich namalowanych obrazów, zawsze będzie jeden z czaszką z papierosem. Przyciągam to do siebie i obejmuję z czułością. Nie mam prawa się z tym kłócić, nie zawrócę rzeki.
Umiem i dzisiaj czekać na małe śmierci, ciągle wybierając życie w cieniach tej ostatecznej. Tak, aż staje się moją najlepszą przyjaciółką. Tak, że pozwala mi doceniać każdy oddech i pamiętać o tym, co ciągle mam. Mimo pobojowiska, mimo tylu strat. Trzymam za ręcę tych, których zabiera, szepczę im do uszu uspokajające słowa, głaszczę po głowach. Jestem w tym dobra, usłyszałam kiedyś. Zapewne dlatego, że się znamy. Zapewne dlatego, że trenowałam na najbliższych. Być może teraz mi jej brakuje, jej bliskości gdy jestem, gdzie jestem. Gdy mam za dużo czasu na myślenie.
Choć o wiele bardziej brakuje mi was w życiu, tak oddalonym od tamtych dachów, od tamtego cierpienia które dzieliliśmy tak naprawdę będąc jeszcze w środku dziećmi. I czasem muszę nad tym zapłakać. Przystanąć, zanim wrócę do swoich codziennych zajęć. Do radości z rzeczy prostych, twarzy wystawionej ku słońcu.
Zawsze myślę, że wszystkie przebiśniegi tego świata należą do Persefony.
Jestem coraz starsza, starsza niż wasze duchy pozostawione w obrazach miast, które też już zniknęły. Nie ma tamtych ścieżek, być może tylko kora drzew pamięta jak wspólnie je obejmowaliśmy nieopodal twojego domu nad jeziorem. Ile pokoleń świetlików od tego czasu zniknęło znad jego tafli?
Idę dalej, starzejąc się, śmiejąc, pijąc wina na innych dachach, poznając świat.I czasem zatrzymując się, wpartując się w czaszkę. Czasem nadal jestem tamtym dzieckiem.
Wędruję po świecie żywych. Pod stopami mam zieleń.
Aż nadejdzie dzień, gdy zdecyduję inaczej. Albo po prostu przyjdzie ten czas. I gdy już będzie po wszystkim, niech ktoś przy tej piosence rzuci niedopałek na to, co ze mnie zostało. Choć wtedy to już nie będzie miało znaczenia.
And why, do I still care?
About all who might recall me
For everything dies, so does memory
And why, am I still surprised?
About all who pray their sins away
Aren't they too a part of this grand ballet
When time occurs
Don't make it right,
Don't make me right
It's me to decide
This or that side