Mam wrażenie, że ten dzień, 29 lutego, jest w jakiś sposob dniem, który nie istnieje. Który się nie liczy. 

Co 4 lata chciałam, by działo się w nim coś magicznego. Niezwykłego. Coś zabawnie godnego zapamiętania. Bawię się bowie. nadal jak dziecko wiarą w niemożliwe. 

 

Tymczasem w tym roku, od samego rana, wolałabym, żeby to, co dzisiaj się dzieje, wcale a wcale się nie liczyło. Nie zostało zapisane, dało się zmazać z tablicy życia jak dziecięcy rysunek pylastą kredą.  

 

Niech spadnie deszcz i zmyje wszystko, myślę cichutko. Jak na złość- zza chmur zaczyna wybzierać jakoś senne nadal słońce. 

 

To naprawdę nie był dobry miesiąc.  

Czy mogę przespać chociaż ten epilog?