Jego głowa waży kilka ton, gdy opiera ją o moje ramię. Taki właśnie jest ciężar lęku. Słowo "przerzut" mianuję jako pierwsze w kategorii "najgorsze słowa 2023 roku", choć nie ma jeszcze półrocza.
Mam jednak nieodparte wrażenie, że od tego właśnie jednego słowa połączonego z lękiem nie uwolnimy się do grudnia. Albo i dłużej.
Wzdycha, jakby wciągał powietrze do płuc przed skokiem do oceanu. Przyciągam go więc do siebie. Będę jego oceanem czułości, bo pijany mówi, że zakochał się we mnie, jakbym była jego siostrą. Jestem nią przecież, mówię sobie w duchu. Czas nie ma tu znaczenia. Nie obchodzi mnie jego wyznacznik. Nie w tym wypadku.
Stajemy się swoimi bezpiecznymi miejscami, nawzajem. Gdy ma wypadek, pozornie zwykły, biegnie więc do mnie, żebym kołysała go przez moment, jak dziecko, obok którego wybuchła petarda. Stoimy w kuchni, chwila jak oddech i wieczność, a lęk przepływa miedzy nami wolno niczym delty rzeki, dzieląc się na pół. W nim maleje, we mnie rośnie przepływ. Tak to ma wyglądać. Mąż czeka spokojnie na nas, wie, że ten moment musi wybrzmieć. Skończyć się parę oddechów później. Zjemy spokojnie obiad.
Nadmiar wspomnień rozmazuje się na palecie z teraźniejszością w wielobarwnym kolażu. Czuję się trochę jakbym w lesie znów zjadła za dużo grzybów i przepowiadała przyszłość.
Czuwam nocą, wierząc w nastanie świtu.
To taki ciężki tydzień, a mamy dopiero środę. To taki dziwny rok od samego początku, choć mamy dopiero marzec. Jestem zmęczona dzisiaj. Przerażona i szczęśliwa zarazem. Zachwycona i rozgoryczona. Wszystko jest we mnie, aż się nie mieści. Czesto mam za dużo. I to jest w porządku.
Chcę się jednak tym podzielić, żeby i we mnie było i mniej i więcej, bo to tak działa. Zamiast tego, nie mogąc przebić ściany, zwijam się w kłębek i zaskorupiam się w lęku, czytając kolejne strony powieści, której bohaterowie wszyscy przypominają tak bardzo nas wszystkich, gdybyśmy tylko byli młodsi.
Ponoć na słońcu dziś znów była ogromna eksplozja. Mrok nocy rozświetlić ma tańcząca zorza.
Nie kładę się spać, czekam na nią, żeby chociaż ona wpadła mi do serca, migocząc. Żeby wypłukała ze mnie ziarna zasianego lęku. Tak, by nic z nich nie urosło. Ani w mojej głowie, ani w rzeczywistości. W żadnej z głów.
Jakimś cudem, nawet sama sobie, sama w sobie,w skorupie, nadal wierzę w magię.