Mgła różowieje ostatnim zachodem

Nad tym miastem 

Agonia przebłysków światła we mgle zanim

Zagasi się wszystko pospolitym 

Zduszeniem papierosa w popielniczce

 

Wypalić to wszystko aż do krwawienia

Dziąseł i odparzenia na głodnych nadal wargach

Dym więźnie w gardle jak wiecznie zapętlenie

Niewypowiedzeń słów wytartego frazesu

 

Mierzyć trzeba siły na zamiar 

Zamiar na możliwość 

Możliwość na nadzieję skrojoną 

Okiem i dłonią ślepca w piwnicy

 

Wrócić potem do domu

Wyleczyć wszystkie rany po

Przepalonej myśli i oparzenie na palcu

Zaszyć dziury w rękawie i sprać zapach

On zawsze zostaje w najczulszym

Zakamarku pamięci i nie słabnie 

 

W mroku przepełnionym wiatrem znaleźć 

Spokój czystości az sterylnej oddechu i widzieć

Niezatapialne światło z oddali

Jak latarnię nad którą czuwa wytrwały 

Opiekun jej ognia by można było w końcu 

Przestać dryfować i walczyć z tą falą 

Znaleźć daleki a jednak bezpieczny brzeg