Reykjavík- Katowice 

 

Zabrakło mi w tych dniach poezji 

Słowa jak przemoczone ptaki

Przyziemne nieporadne

Nie ulecą ani o metr 

Nie mam dla ciebie odpowiedzi 

 

Za małe są wiersze by 

Zmieścić w nich uczucie

Jak nazwać to co nie ma nazwy

W żadnym znamym mi języku

Jak opisać moment

Powtarzającego się snu

Gdy w tamtej źrenicy zawarła się cała 

Czerń wszechświata 

 

Głodne serce wystukuje bólem 

Kolejne kilometry przypowietrznych torów 

A czuję się jak nurek

Na ciemniejszym od rozpaczy dnie

Istnieje spełnienie które pustoszy 

Bo nagle imploduje dusza

Gdy zabraknie najmniejszej cząstki powietrza 

 

Jest jeden sposób by odzyskać oddech

Po prostu dotrzeć i trwać jak mucha

W bursztynie inkluzją a jednak

Iluzją wiecznie zaklętego momentu

Po prostu dotrzeć i nie zawrócić 

Nigdy nie chcieć zatrzymać dla siebie 

Splotu wszystkich palców

Dwóch dusz i czterech dłoni