Nie przeskoczę już nigdy wysokich ogrodzeń
Przed zimą nie odlecę z ptakami szukać ciepła
Zostaje mi pustka wygniecionej trawy
Porzucone gniazda i cisza o która rozbija się wiatr
Jestem w sobie sama zapalam rozbitkom latarnie
Mogę tylko bezradnie jak dziecko martwić się
Jak radzą sobie nad oceanem
Pogrążonym w strasznym krzyku
Bez wpływu na pływ
Bałam się utonąć a nadal zatapia mnie fala
Cukier puder szronu na górach i ta pozorna niewinność
Przedwczesna zima końca i naiwnej nadziei początku
Wiedziałam co ma nastąpić zanim się urodziłam
A jednak to zawsze za wcześnie
Przełykam złudzenia jak zmęczone już gruszki
Zdejmuję postronek łodziom i puszczam je wolno
Niech radzą sobie jak porośnięte długim włosiem konie
Tak samo i ja przetrwam te ciemne złośliwe noce
Po których nie możesz szukać ciepła w słońcu
Zimna jaskrawość doświadczeń jest zabójcza
Tylko że ja odmawiam wyrokom zimy
Nie zdmuchnie mnie wiatr z północy
Jestem jednym z najcięższych kamieni
Proszę cię więc tylko o jedno
Gdy będę odpalać papierosa
Chwyć mnie za nadgarstek
Bądź moim uziemieniem
Nim sama stanę się dymem