Światłocień

Wbrew czerni i bieli

Nadaje głębi nowej barwy

Burgund zachodu słońca 

Jaskrawość letniego popołudnia 

Sina fioletowość nocy 

 

Obsiada cię jak rój drgajacych

W zgodnym rytmie pszczół 

Opadają na ciebie

Zgubione w ziemskim popiele

Pystynniejących ludzkich marności 

Srebrne wulkaniczne włosy Pele

Banalnie złotawy gwiezdny pył 

Który nosimy ponoć w tkankach

 

Wbrew światłu i konwencji

Jest tu zimna barwa pierścienia Saturna

A także -181 głębokiej czerni próżni 

Nie mam czym oddychać ale to

Tam rozbłyska najjaśniej supernowa

Będąca każdym podskórnym wybuchem

Napięcia mięśnia i drgnięciem warg

 

Niewyobrażalnie nieskończone

Blaknie kosmos w konfrontacji 

Absolutu ciemności zza źrenic 

Wiec nie ma słów w języku ludzi

Poezja jest nieporadna

Poezja jest kaleką

 

Ciągi wyrazów i równania zdań

To nadal mi za mało gdy

Wysysam czerwony ciągle szpik

Z twoich zrastających się 

Pomimo życia kości 

 

Smakujesz mi jak miód 

Nigdy mi się zbrzydniesz