Zewsząd krzyk
Wirowanie wrzask i wrzawa
Soczewka oka pęka z nadmiaru piękna
Nie zatrzyma powidoku w kąciku
Gdzie zebraly się łzy
Bezdech senny na jawie
Blekitny szum pod stopami
Trace orientację i przysuwam sie
Do krawędzi
Aż osuwa się brzeg i stacza w pustkę
Nie bój sie nie skoczę
Choć kolana same uginają się w skowycie
To jak wielokrotny orgazm który
Rodzi najpiękniejszy rodzaj bólu
Doznanie szczytu
Nie opowiem ci o tym
Póki nie połączysz ze mną języka
Póki nie zaczniesz szeptać
Tym samym cieplem co
Czerwone piaski rozsuwające sie
Pod ciężarem moich bioder
Doznanie potopu
Nie opowiem ci o tym
Póki nie połknie nas ta sama fala
Póki nie skropli się na mojej skórze
Powolny ruch opuszków twoich palców
Jak kapiący lodowaty wosk
Nie bój się nie odlecę z alkami
Które płyną w zimnym nurcie tlenu
Pode mną
Nie odejdę z nimi
Jeśli właśnie w tym momencie
Złapiesz mnie za rękę