Mój przyjaciel nosi w sobie ruchliwego rudzika

Śpiewa mi radosne pieśni które niosą się barwnym głosem pośrodku sztormów i wskazuje mi drogę

Ta, która kocham tak, ze zniosę nieraz ból wijąc się aż do świtu 
Zwie sama siebie sową 
I ostrym dziobem czyści każdy pył osadzony na mojej skórze
Jestem jej za to wdzięczna
 
Oprócz tych ptaków było w moim życiu
Wiele innych stworzeń 
Ktorych nie mogłam nie pokochać 
Ogród rozkoszy ziemskiej czułości
Podlewam, nawożę aż sama pachnę rośliną
 
Czułość
Takie ciche choć okrągłe słowo- kamyczek
Nie szeleści w ogrodzie pustym papierkiem po cukierku
 
I tutaj
Istnieją też chłopcy 
Których spojrzenie wdziera mi się nawet przez przymknięte powieki
Chłopcy których oczy jak wróble
Przedostają się trelem do wnetrza mojej
Śpiącej jeszcze o poranku kości długiej
Pełnej krwawego szpiku
To na niej opieram ciało i codzienność ucząc się na nowo chodzić
 
 
Istnieją więc chłopcy
Którzy wiją swoje gniazda ze strzępków
Ciepłej sierści kota i dusznego pluszu i nitek wiskozy
Budują z mozołem miękkie domy
Wsród cierniowych krzaków dzikich róż
Chciałabym przenieść ich gniazdo na planetę pachnącego bzu
Albo miękkie łyko giętkich wierzb
Ale oni, ruchliwe ptaki, uparci
Wydzierają co chwila swoje pióra i rozbryzgują krew na puchu
Na klatce z kruchych żeber
Cierń za cierniem
 
Ten dom ich nie ochroni więc 
Do nich wyciągnęłabym dłonie i objęła każdym z 10 palców
Grzejąc małe ptaszki trzepoczące się w rękach
Tak jak trzepocze się serce
Mówiłabym do nich głosem czystej ciszy i spokoju
 
 
Chciałabym powiedzieć im o wiele więcej
Ale boję się, że krzyknę