Popełniłam ten błąd z rozmysłem. Dlatego nie jest błędem. Niezależnie, co będzie potem. Jak to było? Nikt nie powiedział, że dobre decyzje nie będą cię ranić? 

Poszłam na kawę z pacjetnem.

Jakżeby inaczej - z kimś chorym na raka, z kimś, kto ma jednak spore szanse na to, żeby umrzeć. Delikatnie większe, niż przeżyć. Poszłam na kawę z pacjentem, upewniając się wcześniej, czy w pracy nie będę miała z tego powodu problemów. Mieszkam na szczęście w kraju, w którym spoufalanie się jest trochę inaczej przyjęte. To mały kraj. To małe plemię. Nieraz zdarza się, że leczy się własną rodzinę, znajomych. Poznać się w takiej relacji, pacjent- pracownik szpitala? Dlaczego nie. Kiedyś dla mnie niewyobrażalne, choć zawsze miałam tendencje do nadmiernej bliskości, która mnie jednak nie wypala. Może to kolejny powód, dla którego Wyspa to moje miejsce. 

 

Rudy Wilk. Od samego początku dostrzegamy się i słyszymy. Lubimy ze sobą ucinać krótkie pogawędki.Zawsze ma dla mnie ciekawostkę.  W piątek, od słowa do słowa doszliśmy do tego, że zaprosił mnie na kawę. Bo może da się porozmawiac dłużej. Powiedziałam, że dam mu odpowiedź w poniedziałek. Zrozumiał, oczywiście. To specyficzna sytuacja. 

Zapytałam w pracy swojej oddziałowej Mamy, czy to nie będzie problem. Zapytałam paru innych osób, z którymi jestem bliżej. Dostałam jasne, zielone światło. W środku wiedziałam już, jaka będzie odpowiedź. 

I tak oto dzisiaj poszliśmy. W zimowy, piękny dzień, po wielu dziwnych zdarzeniach w pracy. Bez żadnego skrępowania- może tylko w momencie, gdy dawał mi drobny prezent, a ja musiałam uprzedzić, że łapówek ten przedstawiciel służby zdrowia nie przyjmuje. Było mi głupio nie tylko z powodu prezentu, faktu, że ktoś coś dla mnie. Uczę się, że mogę na to pozwolić.  Poczułam się dziwnie, dlatego, że trafił, jakby znał mnie od lat. Jak mało kto. Jak ktoś z przeszłości. 

I see you. 

I feel you. 

Spacer, kawa, herbata. Kolejne dolewki. Rozmowa, która nie ustawała. Roziskrzone tym wszystkim oczy. Moje rozpędzone żarty, też z powodu jego braku ręki, które absolutnie mu nie przeszkadzały. Dystans. śmiech, dużo śmiechu.Wiedza, którą przekazywał, a ja chciałam chłonąć. I to ciepło, od człowieka do człowieka, tak po prostu. 

Znależliśmy się tu z powodu jego samotności. Z powod mojej czułości dla ludzi.Dotarliśmy do kawiarni przez wzajemną ciekawość, nić porozumienia. Zwąchanie dziwaka przez dziwaka.  Ale miałam to dziwne przeczucie z tyłu głowy- dlatego, że czasem człowiek widzi drugiego, tak jak powinien go zobaczyć. Poza źrenicami. Poza odmrożeniami i określeniami, wszelkimi etykietami. W kruchości i całości. 

I see you.

So fragile. 

Sama nie wiem, kiedy zaczęłam się otwierać, na moment, na te paręnaście minut poważnych rozmów. Być może nadmiernie, pacjentowi, człowiekowi, który właśnie walczy o życie, człowiekowi którego poznałam i o którym wiem właściwie...ile? Ale taka jestem. Wierzę w człowieka, przysiadam się i zaprzyjaźniam. Wierze w ludzkie dobro. Widzę- i czasem sama chcę być widziana. Właśnie tak. Własnie poza, właśnie w całości, żeby ktoś chciał mnie widzieć, a nie siebie we mnie.

Jakiś czas temu wbiło mi się serce stwierdzenie, że jestem skryta. Nie wiedziałam nawet co z tym zrobić, bo....nie jestem. Nigdy się taką nie czułam. Jestem jedną z największych gaduł i jeśli ktoś słucha, opowiem o wszystkim. Jest mnie sporo w środku, jestem sprzecznościami często i można się w tym pogubić, nie przeczę. Ale nie ukrywam nic. Nie chowam się przed światem.

Chcę, żebyś mnie widział. Czasem chcę za bardzo.

I on widział. A ja jego. I moglibyśmy tak siedzieć jeszcze parę godzin i rozmawiać. Ale widziałam i jego zmęczenie. Jego ciało walczy o przetrwanie. Na chemii, napromieniane co dzień. To ja powiedziałam, że pora do domu, jego pora do łóżka- i radzę mu to jako jego radioterapeutka. Zmusiłam nas do wstania, choć moje serce mówiło jeszcze, jeszcze, jeszcze.  

Moje serce wie bowiem, że czasu może za dużo nie być. Przyszłość jest krucha kruchością ludzkiego życia. 

Drugiego człowieka znaleźć jednak można w najdziwniejszym miejscu. Czasem na oddziale chorych na raka. To taki sam człowiek. Czasem w niespodziewanym momencie można usłyszeć opowieść, do której choć na chwilę cała nasza dusza chce się przysiąść i jej wysłuchać. I ta historia, jej ciepło, jej raniące nieraz szkło jest o wiele więcej warte niż cały lęk przed utratą i to, co może być potem.

Wierzę w to całe życie, święcie, to moja religia. Wolę pozwolić czułości przemówić, dotknąć drugiego człowieka, doznać spotkania, dać się we mnie wlać całej hsitorii-  i potem utracić, być zranionym- niż schować się w twierdzy i nie spotkać, nie doznać wcale. Wolę ryzykować, niż karmić się pustkami. Nazwijcie mnie wariatką. Ja nazwę to swoją największą odwagą. 

Odwagą jest widzieć drugiego człowieka i pozwolić się zobaczyć.

Odwagą jest wysłuchać drugiego człowieka i mówić.

Odwagą jest wszystko to poczuć w pełni. 

I pokochać. 

 

 

Widzę cię. Będę o ciebie walczyć tak, jak potrafię. A tymczasem, póki mogę, chcę czasem słyszeć twój śmiech. Być może tylko na korytarzu. A być może i nad kolejną kawą.