Weekendy są czasem najgorsze.
W tygodniu chodzę do pracy, maluję, czytam, mówię do roślin i jestem dla siebie dobra. W weekendy to gubię. Przytłacza mnie, że tak wiele czuję. To, co zepchnąć udaje się w głąb, gdy jestem ruchomym celem, nagłe wylewa się w dwójnasób. Nie wiem dlaczego.
Może w piątek za dużo wypiłam. W sobotę było jeszcze tak pięknie, namiętnie i czule we dwoje. A potem coraz niżej. Niżej.
Nieprzespana noc. Rano poczułam, że...nie czuję nic. Po raz pierwszy w życiu nie czułam nic. Nic. Pustkę. Przeraziłam się. Płakałam o poranku, nie czując nic. Krzyknęłam w jakiejś histerii, kochanie, nie czuję!
Ja zawsze przecież czułam za dużo.
I wtedy On, jak zawsze przy mnie, zapakował mnie do auta. Zawiózł nad klif, nad ocean, żeby podziwiać wschód słońca. Jak zwykle On zajął się mną, gdy ja już nie mogłam. Gdy już doszłam do granicy, gdy nie mam siły.
Tak często nie chcę mu mówić, gdy coś mi dolega. Udaję silną, uśmiecham się, bo nie wiem co mam powiedzieć. W końcu wszystko gra. Mamy idealne życie.
Ale on jak mało kto rozumie, że można mieć wszystko, a nadal się rozpadać. Można mieć wszystko i można chcieć umrzeć. I w nadmiarze piękna można nie czuć nic.
Nie mówię więc często co mi dolega, a on nie naciska. Ale czuwa. Po 14 latach bycia ze sobą wie się, gdy druga osoba leży nie tak. W takiej bliskości, w jakiej żyjemy, wiesz po westchnięciu, gdy druga strona obumiera. Tak często unikam przelewania na Niego swojego bólu, szulam innych dróg, szukam ciepła, które mam pod ręką u niewłaściwych ludzi. Ale potem zawsze wracam do domu. I zawsze to właśnie On, tylko On potrafi mnie ocalić, gdy nie daję rady.
Rano nie czułam więc nic. A on wziął mnie w podróż i siedząc nad zimnym oceanem, po prostu z mną będąc, odmrażał moje serce. Aż poczułam. Piękno nieba. Trochę spokoju szumu fal.
A potem ten jeden film. Obejrzałam go po raz pierwszy mając 12 lat. Przez ten film trochę jestem kim jestem. I gdy On go włączył, wiedziałam, że po to, żebym znowu wierzyła w cuda. Nawet dzisiaj. Żebym mogła płakać przy muzyce Yanna. I żebym mogła się wzruszać, widząc scenę, w której Nino z marzenia Amelii biegnie do sklepu po drożdże, których zabrakło jej do ciasta. Wzruszam się na tej scenie, bo przecież On w największym sztormie też tak biegnie dla mnie do sklepu.
Płakałam więc na filmie, ale już całkiem inaczej niż rano. Wtulona w ciepłe ciało. A moje serce nie było już puste. Było znowu przepełnione milionem emocji. Biło równo, czując miłość. Czując wdzięczność.
Istnieją pustki. Ale żadna nie rozgości się we mnie na długo gdy On obok czuwa. Kocha, choć tak czesto myślę, że na to nie zasługuję. Istnieją pustki, ale nie zamieszkają na długo przy miłości jak ta. Z krainy dawnego filmu, marzenia i wiary w cud.