Wracając w sztormie, po pracy, miałam ochotę kupić kolejną paczkę papierosów. Zamiast tego poszłam znów wszystko wybiegać. Brzmi jak kolejny banał- "idź pobiegaj". Nigdy nikomu tego nie doradzę. Pierdolę złote rady i brukowanie nimi piekła. Po prostu czasem mi pomaga. Wywiewa ze mnie smutek, wywiewa ze mnie złość. Muszę czasem zniszczyć ciało w szalejącym islandzkim wietrze, czuć sól na ustach, od której popękają mi wargi. Blisko zniszczenia. Blisko więc życia. Jedno przeplecione z drugim.
W końcu powiedzałam przecież "wystarczy". Dość tego trucia, dość tego dramatu który działa też na innych. Przyjaźń odwieszona na kołek po ponad 10 latach bliskości- ale i wzajemnego ranienia. Rozstanie z przyjacielem jak rozwód za porozumieniem stron. Papiery podpisane.
Mam kolejną wyrwę w sercu. Ale jestem też tak kurewsko wolna. Jedno nie wyklucza drugiego.
I'm happy, hope your happy too.
Wybieram znów życie z popiołów. Jestem jak zaginiony astronauta w swojej właśnej, trochę brazylijskiej space operze. Jestem uzależniona od bólu jak yuppie's i muzycy grunge'owi od kokainy. A mimo to wybieram życie. Żadne pustki. Zawsze, uparcie to męczące życie. Niestrudzenie.
I never done good things
I never done bad things
I never did anything out of the blue
Sądzisz, że nie cierpię, bo śmieję się, bo zachwycam się pięknem, bo kocham? Kochany! Ja mam skórę okrytą grubym futrem i nie mam jej wcale. Czasem mam wrażenie, że odczuwam ból nawet mocniej. Do szpiku kości? Co tam trepanobiopsje, wbijanie igieł w os ileum! Moje kości są strzaskane, a szpik wylał się dawno wraz z krwią, przemieszał różne kolory czerwieni. Karmin, szkarłat, aż po purpurę. Boli mnie. Ale jestem odporna na ból. Zaciskam zęby, ścieram je jak szczur i dalej się uśmiecham. I naprawdę się cieszę. To żadna maska. Jedno nie wyklucza drugiego.
Doskonale pamiętam pierwszy moment, kiedy pomyślałam, że jestem niezniszczalana. Doskonale pamiętam, gdy w martwym ciele znów poczułam życie. I kolejny. śmierć, śmierć, cudza, własna, zdrada, strata. Nic to. Wstaję z popiołów, płomiennnowłosa, czarnowłosa, białowłosa, łysa. W końcu nie na darmo Lady Lazarus było ( i jest i będzie) moim hymnem. Nie da się mnie zabić. Nie da się mnie zmiażdżyć. Tylko ja sama mogę to zrobic- ale jednak, zawsze wybieram życie. I w życiu wybieram radość. Spokój. Nie bez bólu- a pomimo niego. Obok.
Pustki i strzaskane serca. Kolejne żałoby i straty. A pomiędzy tym piękno. Czułość. Dostrzeżenie, że obok pustki są ludzie, ktorzy chcą być. Kochają, będą i wysyłają sygnał w przestrzeń, nawet gdy zamykam się w swojej kosmicznej kapsule i myślę, że zostanie tylko zdjęcie przeszłości i popiół spadający z papierosa. Mojej małej śmierci.
Wystarczy.
Jestem naiwniaczką. Ale nie tak wielką, by sądzić, że szczęście to brak cierpienia. Szczęście to jego akceptacja i życie pełnią.
Czasem czuję za bardzo. Nie jestem normalna. Sięgam dna. A potem- basta! Kopię się w głowię która mi odpadła. Nakładam ją znów. I nie wiem dlaczego. Nie mam na to recepty.
Czasem jestem tym strasznie zmęczona. Ale nie umiem inaczej.
Straciłam w życiu już dużo. Boli za każdym razem. Wiem jednak, pozwolę sobie czuć, pójdę dalej. Coś stracę, coś odzyskam. Tak jak odzyskałam Bowiego.
I szczerze mówiąc, pierdolę Majora Toma. Nie jest w stanie mi nic zrobić. Moją jedyną kokainą jest...
...sam/a wiesz.
Przewiało mi głowę.