Tak bardzo nie istnieję że nie ma po mnie śladu ( od lat wmawiano mi, ze ciało z ciałem nigdy się nie dotknie, zawsze zostanie nieskończona przestrzeń pomiędzy).

Gdy listopadowe mgły zmieniają się w zamarznięte postaci przyszłości

(wiedziałam już latem, co będzie majaczyć na szybach malowanych mrozem, zapisałam to płaczem po cichu, krwią i niewidoczną blizną na skórze pomiędzy udami gdzie najlepiej przyciąć życie)

Nawet nie boli mnie serce.

 

Już go nie mam, co tam, zaginęło w życiu.

(listopad, idealna pora,by się go pozbyć. wtedy, wtedy i wtedy umarło)

Sama tym razem maczałam palce w tej egzekucji zanim je zjadłam

uprzedzając cudzy apetyt.

Było obrzydliwe. 

 

Rozmyło się za wiele z deszczami w tym roku  ( ponoć zmarłam nie tylko ja, padło wiele pardw, nie wytrzymując tej wilgoci)

Wystarczy mi  już. Naprawdę wystarczy. 

Jestem tak bardzo zmęczona że nie pozwalam już samej sobie się bać ani spać

( mogłabym nie bać się, śpiąc, ale nadal przychodzą złe i niedobre w śnie, tak jak ten moment, gdy miałam 15 lat i prawie go zabiłam)

Nie chce mi sie juz nawet popielić do czaszek. Już dosyć.

Naprawdę mi wystarczy, bo nie muszę dobijać tego, co martwe. 

 

Nikt nie pyta, co nosisz w sercu

Nikt nie pyta gdy nie biję w piersi 

Nkt nie pyta trupa. 

Chyba mam spokój,  choć wcale mi na nim nie zależało ( nie na tym!) 

 

 

Nie ma mnie. Jest wolnie miejsce po mnie. 

Zapraszam, obok, a nawet tutaj, na mnie, można usiąść.

 

( po co ci w ogóle jestem?)