Są dni, w których myślę, że nie ma we mnie niczego. Jestem iluzją, jestem pustą wydmuszką, na którą nabierają się niektórzy ludzie. Mam pospolitą twarz. Moje ciało jest żartem z kanonu. Jestem trochę inteligentniejsza niż wskazuje przeciętna, ale nie ma we mnie żadnej genialnej iskry. Nie jestem specjalnie zabawna. Czuję się nikim i pytam z uporem Męża, dlaczego mnie kocha. Bo kocha już 14 lat. Miłość nie wybiera, a ja staram się docenić to, że nadal przy mnie jest i wcale go nie nudzę. Często myślę, że szybko można mieć mnie dość. Męczę. Spycham w dół, choć chciałabym pociągnąć w górę.
Jestem przezroczysta.
Czasem myślę, że ludzie zostają przy mnie tylko dlatego, że mam dla nich miejsce w sobie, bo jestem pustką. Potrafię zrobić im miejsce w sobie, bo w sobie nie mam nic.
Mam tylko trochę ciepła. Trochę więcej niż inni, myślę sobie. I potrzebuję być potrzebna. Dlatego tak łatwo oszukuję, bo moje ego musi się nakarmić. To nic ładnego. Mam za dużo czułości, którą pragnę rozdać, bo pęknę. I lpróbuję zmazać dawne grzechy, bo mam w sobie też nieraz tyle brudu. Nie jestem dobrym człowiekiem. Wiele we mnie jest wciąż mokrym obrazem, który plami, gdy tylko się go dotknie. Nieraz chciałam pokazać tę plamę, a boję się kogoś tym skrzywdzić. Dawne historie, dawne grzechy. Szukam dobra, widzę to w innych ludziach- a sama cały czas mam krajobraz zarośnięty chwastem, zamiast pięknym kwiatem. Wstydzę się tego. Ale mimo wszystko nadal w tym pejzażu jest ciepło. Tak to pogodzić?
Czasem myślę, że "nie ma we mnie nic i nic nie jestem wart". Zostaje mi pogodzenie. Nic więcej. Wczoraj tak bardzo godziłam się z tą myślą. Zasypiając spokojnie, bo wiele nie zmienię. Jest, jak jest.
Moje wiersze są słabe. Tak jak moje życie- napisał kiedyś mój przyjaciel, Królik, którego uważałam za najlepszą osobę na świecie. Dawno nie czułam tego tak mocno.
A potem wstaje kolejny dzień.
Trzeba wstać, ubrać się, zjeść śniadanie. Kontynuować to słabe, nijakie życie. Nadal kochać, bo nawet będąc nikim, można kochać. To jedno, co zostaje. To rdzeń. Można kochać najbliższego partnera. Przyjaciół. Przypadkowych ludzi, na których zależy bardziej z każdym dniem. Po to ten gargantuiczny wysiłek. Nic innego się nie liczy.
Ciepło to nic niezwykłego. Wszyscy potrafimy kochać. Wszyscy je mamy. Czasem po prostu okazujemy to bardziej. To być może nic specjalnego. Ja po prostu nie umiem nie okazać. Zwłaszcza, gdy z niewiadomych przyczyn poczuję "klik". Zwłaszcza, gdy ktoś ma piękny umysł. Na to nie ma wytłumaczenia. Czasem kocham bardziej.
Czekałam dzisiaj w pracy na jednego z pacjentów. Pan- W Żadnym Wypadku Pan, jak się śmiał. Mów mi po imieniu. Polak, którego znam od marca. Ten, ktory już wie, że niedługo umrze. Rak płuca. Przerzuty na żebrach. Gdy przyszedł na zabieg, machał mi już z oddali przez szklane drzwi. Nie był moim obowiązkiem, ale weszłam z nim do bunkra. Tak dużo śmiechu przez łzy. Głęboko w sobie mam nadzieję, że widzę go ostatni raz. Bo wiem, że jeśli zjawi się u nas znowu, będzie już samym bólem przerzutów, na który nie pomaga morfina- a pomaga czasem napromienianie. Póki co walczymy o jego mózg. Żeby nie zapomniał do końca. On nie chce zapominać. Chce móc myśleć, mimo, że nieodzowne są myśli o tym, że odchodzi. Chce być do końca sobą. Nie można tego nie zrozumieć.
W marcu i kwietniu biegałam z nim nieraz po oddziale, po lekarzach i pielęgniarkach, pomagając tłumaczyć. Od początku go polubiłam. Trochę szorski, próbujący być dzielny. A tyle cierpienia i ciepła w środku.
Po wszystkim porozmawiałam z nim chwilę na korytarzu. Nie można pożegnać się bez słowa, jeśli się kogoś lubi- choć nie znoszę pożegnań. Czasem lubię wychodzić po angielsku.
Nie spodziewałam się, że mnie przytuli. Nie spodziewałam się, że powie mi, że jestem najsympatyczniejszą osobą w szpitalu i podziękuje za wszystko.
Dlatego maluję oczy do pracy. Żeby się nie rozpłakać. To absurdalne, ale działa.
Przytulił, powiedział "do nie-zobaczenia" i poszedł. Stałam ogłupiała przez chwilę. Wróciłam do domu.
Jeśli odrobina nadmiaru ciepła to jedyne, co w sobie mam, niech tak będzie. Jeśli moje pragnienie dawania czułości to jedyna rzecz, którą mam w sobie- w porządku. To nie jest iluzją. To nie jest oszustwem. Jeśli jedyne co mogę zrobić w swojej bezradności to być i próbować promieniować innego rodzaju energią niż akcelerator, to niech tak będzie. Może to wcale nie jest tak mało. Nawet jeśli ta potrzeba to moje zaburzenie, nawet jeśli stoi za tym mój egoizm. Niech tak będzie. Nie będę nigdy nikim wyjątkowym. Mogę być sobą, taką właśnie, z tą naiwnością, z głośnym śmiechem, wzruszeniami i ciepłem. Nikim innym. I może to nieraz wystarczy. Może to nieraz komuś pomoże. Czy zżera go rak czy po prostu życie.
Pamiętam, gdy po raz pierwszy usłyszałam "Running up that hill". W tej właśnie wersji, żadnej innej. Zawsze czułam ją po swojemu.
To mnie nie rani. Cudzy ból sam w sobie, to co trzeba wziąć w ramiona i objąć czule. Samo w sobie, ten wysiłek mnie nie boli. Bo mam w sobie ciepło, którego nie umiem się wyzbyć, choć próbowałam, gdy cudza niechęć nieraz i moja bezradność jednak wbija się w serce.
I nieraz, gdybym mogła tylko wziąć cudzy ciężar, cudzy smutek, gdyby tak się dało- nie wahałabym się. I zaniosła na każde kolejne wzgórze. Gdybym tylko mogła. Zwłaszcza, gdy ktoś jest dla mnie ważny. Przypadkowym spotkaniem, przez to że ma dobro w sercu, przez magiczny "klik". Zwłaszcza, gdy ktoś daje mi tak wiele samą swoją obecnością. Uspokaja moje wewnętrzne wichry nie tylko dlatego, że sama chce się dzielić. Tu nie ma logiki. Tu jest czucie.
Ja, iluzja, bywam wdzięczna za to. Bywa mi oczywiście ogromnie przykro gdy znowu dowiaduje się, że nią jestem. Nieważną poza pustym miejscem. Ale i tak...
Gdybym tylko mogła.
Czasem próbuję uwierzyć, że potrafię, po prostu będąc. Gdy ktoś mi pozwoli być choć przez parę minut.
Jestem przezroczysta, jestem iluzją. Ale może nawet to ma jakąś wartość.
And if only could
Make a deal with God
And I'd get him to swap our places
Be running up that road
Be running up that hill
'No problems
Zmyłam makijaże. Teraz można płakać. Ale nie wszystkie łzy są tymi złymi.