W całej radości, euforii pakowania rzeczy, napięcia oczekiwania, zawsze, zawsze tuż na progu, zanim wyjdę z domu, dopada mnie smutek. Niewytłumaczalny, nieuzasadniony.Muszę się obrócić, przysiąść na chwilę i pomyśleć, czego zabraknie, żebym już teraz mogła to rozdrapać. Tu, teraz, zeby potem nie zmarnować ani jednej z nitek upływającego czasu. Pozwalam sobie przez moment, gubię się w nadmiarze radości, aż znajduję za dużo lęku przez to wszystko co było i będzie i za duzo czułości której nie zdołam wylać. Znajduję je w różnych prpoorcjach, mieszam, rozpoznaję. Póki jestem sama. Póki przyjdzie mi żegnać się i witać, znowu rozstawać i złączać.
Oh, baby I am lost...
Kilka godzin do samolotu. Po raz pierwszy od tylu lat rozstaję się z NIm. Pierwszy raz odlecę sama. Tyle miłości w środku, tyle tęsknoty na starcie. Wspomnienia i oczekiwania. I świadomość, że wcale nie nakarmię serca, tak mocno, jak chciałabym, by było syte. I to będzie w porządku. Moje jest przecież nadmiernie głodne. Uczę się z tym żyć.
Bo to właśnie w sercu są odpowiedzi na wszystkie jeszcze nie zadane głośno pytania. A miłość, o różnych twarzach, różnych imionach, naprawdę jest kluczem, która staje się światłem.
Oh, baby, I am yours...
Uspokajam duszę.
Jestem gotowa. Na wszystko.
Należę do wszystkich, należąc do siebie.