Nawet pośrodku ciemnej
Pozbawionej snu nocy
Nie jesteś samotną wyspą
Bo ta pełna jest własnych szeptów
I głosów niesionych wiatrem
One cie nie skrzywdzą
Lęk to tylko odczucie
Plątaniny myśli w ciemności
Strach przed tym co nadejdzie
Nie dotknie odbitego w lustrze
Zbladłego policzka zimnym palcem
Zranisz się sama
Zranisz sie życiem
Szkłem pękniętej butelki
Rozwalonej w ataku paniki o mur
Ukruszonym zębem
Haczącym o błękitną linię życia
Biegnącą przez nadgarstki
Rozerwiesz rozkrwawisz
To o czym bałaś się powiedzieć
Lisy zjawiają się już od lat
Na miejskim cmentarzu
W ich oczach odbijają sie
Iskry zapalonych za ciebie
Przedwcześnie zniczy
"Się wiedziało, że się już na nowo nie zaśnie, i się zbliżyło się do kontaktu, żeby zapalić światło. Ale nie. Się przysiadło na brzegu łóżka, sięgnęło po papierosy, co obok na taborecie, ale też nie. Się wyraźnie czuło w ustach cierpki smak tych dwóch papierosów dopiero co wypalonych, podczas gdy się słuchało tego wszystkiego, tego wszystkiego, co ona mówiła. Się pomyślało... i się pokiwało głową. I jeszcze raz się pokiwało. I jeszcze raz. I jeszcze. Bo się niesamowicie pomyślało. Się pomyślało, że... gdyby się nam wtedy we śnie udało siebie dotknąć, to nie przebudziłby mnie ten głośny trzask okna otworzonego nagle w środku nocy gwałtownym podmuchem wichury. Ani ten trzask, ani żaden inny dźwięk tego świata. Albo... się przebudziłoby się, ale... razem z nią, razem z nią, razem z nią. Z rękami obejmującymi jej kolana i z jej dłońmi na mojej biednej głowie". Read More »
"Za wielkie rzeczy płaci się wielkie ceny, chyba tak to jest. I chyba dopiero pod koniec drogi, w swoim sercu i w swoim sumieniu rozstrzygasz, czy było warto, i co to znaczy 'warto'".
Agnieszka Osiecka "Rozmowy w tańcu"
Każdego roku nieodmiennie nie mogę oderwać wzroku od tej przemiany. Wciąż nadchodzi i wciąż jest tak, jakby przyszła pierwszy raz. (...)
Czymś tam się okryłem i patrzyłem, jak się podnosi mgła, jak wstaje słońce, jak się rozwija splendor schyłku, śmierci i jesieni. Na czerwień buków, na żółknącą zieleń brzóz i burość olch, które co roku zamierają bez ostentacji. Pod niebem przesłoniętym perłową łuską chmur, przez którą raz po raz przesączało się światło z tamtej strony. Wyraziste i ostre jak w żadnej innej porze roku. Dlaczego? Żebyśmy się napatrzyli, żeby obraz wraził się na wieki w źrenicę i nerwami zawędrował do pamięci, do serca, do duszy - w co tam sobie kto wierzy. Żeby został, bo przecież z czasem, z upływem, z wiekiem zostanie jako pociecha tylko on jako dowód, żeśmy w ogóle istnieli. Po to wyświetla się nam ta jesień w glorii i jakaś hiperrealna. Pora skompresowana, intensywna jak tuż przed klęską. Z obfitością barw po lasach i ogrodach. Krew, złoto, ogień. Alchemia. Owoce w sadach i ciężkie, cieliste głowy dyń zalegające tysiącami pola. Read More »